Był piękny, choć chłodny dzień. Z
nieba spadały płatki śniegu, a ulice Magnolii pokrywał krystaliczny, świeżo
powstały lód. Zwykli ludzie z chęcią korzystali z pogody, gdyż od dawna do ich
miasta nie zawitały przymrozki. Zwłaszcza cieszyły się z niej dzieciaki, które
rozweselone lepiły bałwany, rzucały się śnieżkami i robiły aniołki na
śnieżnobiałej powłoce.
Jednakże nad Fairy Tail wisiały
czarne chmury. To miejsce nie było już tak żywe jak kiedyś. Wszyscy po cichu
zajmowali się swoimi sprawami, unikając pełnych smutku wzroków swych
przyjaciół. Mimo że wszyscy starali się jakoś dalej funkcjonować, było im
ciężko.
Mira z przyklejonym uśmiechem na
buźce obsługiwała klientów baru, spoglądając kątem oka na medytującego na
blacie mistrza, Cana piła bez oporu oraz proponowała postawienie tarota
każdemu, kto tylko się napatoczy, Jet i Droy zalecali się uporczywie do Levy…
Na pozór wszyscy zachowywali się normalnie, jednak każdy w głębi duszy
wiedział, że to nie to samo Fairy Tail co kiedyś.
Wśród osób znajdujących się w gildii
byli także Gray z Juvią, którzy ze smętnymi minami siedzieli przy stole,
wpatrując się w kufle z napitkami, które od dłuższego czasu usiłowali wypić.
– No więc… – usiłował zacząć rozmowę
brunet, wciąż nie odrywając wzroku od napoju.
– No więc…? – zacytowała go z nutką
zdziwienia w głosie, przenosząc swoje przeszywające spojrzenie na Fullbustera.
Chłopak nigdy nie był zbyt chętny do rozmów, a po utracie magii komunikacja z
nim stała się jeszcze trudniejsza.
– Piękną dziś pogodę mamy, no nie? –
speszył się lekko, jednak w jego oczach można było dostrzec nikłą iskrę
radości, na co Juvia zareagowała odruchowo uroczym uśmiechem.
– Oczywiste, że Paniczowi się podoba,
w końcu nareszcie nastały chłodniejsze dni… Nic dziwnego, w końcu jest Panicz
Magiem Lo… – zakryła sobie usta, zdając sobie sprawę z gafy, którą właśnie
popełniła, w dodatku w stosunku do osoby, którą kocha bardziej niż wszystko
inne.
– Magiem, co? – jego ton głosu się
ocieplił, jednak iskierka, którą wcześniej zobaczyła Juvia, zniknęła. Półnagi
brunet odchylił swą głowę do tyłu, dostrzegając odwróconą do góry nogami pustą
tablicę zleceń, niegdyś wypchaną po brzegi zadaniami, których członkowie gildii
z ochotą się podejmowali… poza Nabem, oczywiście.
– Juvia przeprasza… – odetkała sobie
usta, jednak pozostawiła twarz nadal w zasięgu dłoni, na wypadek gdyby znów
chciała palnąć jakąś głupotę.
– Nic się nie stało – wstał. –
Będziemy musieli się do tego prędzej czy później przyzwyczaić – wymusił na
sobie nieco sztuczny uśmiech, choć intencje miał dobre; nie chciał, by jego
droga przyjaciółka przejmowała się taką błahostką. Mniejsza, że zalążek
problemu wcale błahostką nie był. – Chyba spasuję na dziś – zaczął iść w
kierunku drzwi wejściowych gildii i machnął ręką na pożegnanie.
Wodna kobieta, choć nieco zamroczona,
odruchowo zerwała się z ławki i za swym towarzyszem wybiegła z gildii. Długo
nie musiała go szukać, gdyż niemalże od razu dostrzegła go z papierosem w dłoni
i dymem wylatującym z jego ust.
– Paniczu Grayu?! – krzyknęła
zszokowana. – To Panicz pali?! – szczęka jej opadła.
– Kiedyś paliłem – zaciągnął się. –
Potem rzuciłem – wypuścił dym nozdrzami. – I znów zacząłem – dokończył
wreszcie, rzucając niedopałek na ziemię i zdeptując go butem.
– Juvia nie wiedziała… – posmutniała.
– Juvia jeszcze wielu rzeczy nie wie
– ponownie się uśmiechnął, jednak tym razem zdawał się zrobić to naturalnie.
Dziewczyna wzbudzała w nim różne uczucia, których Fullbuster nigdy nie potrafił
jednoznacznie określić. Raz myślał o niej jak o wariatce, która się do niego
przyczepiła jak rzep, a kolejnym razem jak o uroczym stworzonku, do którego
strasznie się przywiązał.
– Panicz jest zły na Juvię? – jej
oczka się przeszkliły i przybrała tę swoją słodziutką formę, do której brunet
miał słabość. Mimo tego jednak trzymał cały czas uczucia w ryzach i zachowywał
w stosunku do niebieskowłosej bezpieczny dystans.
– Nie, nie jestem zły – pogłaskał ją
po głowie. Dziewczyna momentalnie rozpromieniała, jak zwykle zresztą, gdy
ukochany poświęcił jej należytą uwagę.
– Paaniczuuuu Grayuuuu! – uwiesiła mu
się na szyi, klejąc się niemiłosiernie.
– Co za kobieta… – pomyślał brunet z
irytacją, choć jego zarumienione policzki wyrażały zupełnie co innego…
– Cholera by to wzięła – wyraził
swoje niezadowolenie niebieskowłosy mężczyzna, rzucając na biurko potężną
księgę, z której pod wpływem uderzenia wydobył się kurz.
– Jellalu, nadal tu siedzisz? – do
biblioteki weszła jego kompanka o śnieżnobiałej cerze i długich, hebanowych
włosach, które ciągnęły się aż do końca jej skąpego ubrania, częściowo
przykrytego przez ciemnoniebieski płaszcz typowy dla ich gildii, Crime
Sorcière.
– Musi być jakieś rozwiązanie, by
przywrócić magię – mówił nerwowo, przerzucając kartki książki.
– Chyba popadłeś w obsesję na tym
punkcie – stwierdziła, zamykając mu przed nosem tomiszcze.
– Zostaw – otworzył je ponownie. –
Nie możemy siedzieć z załamanymi rękami. Straciliśmy jeden z podstawowych
elementów naszego życia, takich jak oddychanie, spanie czy jedzenie. Musi
istnieć jakiś sposób, by go odzyskać – przewracał nerwowo strony księgi. – I to
ja go znajdę.
– Zwariował… – westchnęła i wycofała
się szybkim krokiem z pomieszczenia.
Jellal od kilku dni nie wychodził z
biblioteki. Odzyskanie magii stało się dla niego priorytetem i poświęcał cały
czas na przeglądanie starych zapisków oraz różnorakich ksiąg magicznych,
ignorując przy tym inne swoje potrzeby. Gdyby nie Ultear i Meredy, zapuściłby
tam dosłownie korzenie.
Jego mózg już pękał od nadmiaru informacji,
które udało mu się zebrać. Było ich tak dużo, że przestały składać się w spójną
całość. Jedyne słowa, które powtarzały się w jego myślach co chwilę to Human
Voice, Extermination oraz Victim.
– Ludzki Głos, Eksterminacja oraz
Ofiara… – powtarzał sobie na głos, błądząc wzrokiem po kilku otwartych
księgach. Na ich kartach widniały informacje dotyczące nazw, które tak
nurtowały niebieskowłosego.
Human Voice – gildia
zrzeszająca ludzi nieposiadających żadnych zdolności magicznych; jedyna taka na
tym świecie. Tożsamość ich mistrza jest nieznana. Zaczęła funkcjonować już
wiele lat temu, jednak w roku X777 została prawnie rozwiązana.
– …i po czternastu latach ponownie zaczęła działać –
dopowiedział Jellal, bazując na swojej prywatnej wiedzy.
Extermination –
zakazana broń stworzona przez pewnego mrocznego maga, którego tożsamości nie
ujawniła Rada Magii. Uznali ją oni za zbyt niebezpieczną, by ktokolwiek mógł ją
dzierżyć, więc została zapieczętowana i ukryta w bezpiecznym miejscu. Do jej
użycia potrzebne są odpowiednie ofiary.
– …jednak ktoś odkrył jej położenie i
złamał pieczęć – opadł bezwiednie na oparcie krzesła. – Natomiast cenę za to
zapłaciło Fairy Tail – zakończył swój monolog i zmrużył oczy. Jego zapał powoli
opadał, mimo że odkrył już wiele nowych faktów. Szkoda tylko, że nie znalazł w
tych księgach żadnego rozwiązania dla kryzysu, jaki nastał po odebraniu magom
mocy.
Zmotywował się jednak myślą, że
pozostało mu już tylko jedno pismo do przejrzenia. W końcu jak już zaczął, to
nieprofesjonalnym byłoby przerwać badania tuż przed końcem. Sięgnął więc
niechętnie po księgę i zaczął wertować, pomijając już przyswojone informacje na
temat Human Voice oraz Extermination. Uwagę mężczyzny przykuły natomiast
zapiski dotyczące magicznych przedmiotów zwanych Artefaktami. Zaczął je z uwagą
zgłębiać, coraz bardziej przejęty swoim odkryciem. Po tylu dniach siedzenia w
tej dziurze, nareszcie zrobił jakiś znaczący postęp, który być może odwróci ich
los.
W pewnym momencie wytrzeszczył oczy i
zerwał się gwałtownie z krzesła, przewracając je. Wgapiał się w czytaną
stronicę, jakby nie wierzył w to, co widzi.
Artefakty mogą
przywrócić straconą cząstkę siebie.
Czyżby nareszcie znalazł wyjście z
tej tragicznej sytuacji?