środa, 30 grudnia 2015

Rozdział 1 – Ludzki Głos

Był piękny, choć chłodny dzień. Z nieba spadały płatki śniegu, a ulice Magnolii pokrywał krystaliczny, świeżo powstały lód. Zwykli ludzie z chęcią korzystali z pogody, gdyż od dawna do ich miasta nie zawitały przymrozki. Zwłaszcza cieszyły się z niej dzieciaki, które rozweselone lepiły bałwany, rzucały się śnieżkami i robiły aniołki na śnieżnobiałej powłoce.
Jednakże nad Fairy Tail wisiały czarne chmury. To miejsce nie było już tak żywe jak kiedyś. Wszyscy po cichu zajmowali się swoimi sprawami, unikając pełnych smutku wzroków swych przyjaciół. Mimo że wszyscy starali się jakoś dalej funkcjonować, było im ciężko.
Mira z przyklejonym uśmiechem na buźce obsługiwała klientów baru, spoglądając kątem oka na medytującego na blacie mistrza, Cana piła bez oporu oraz proponowała postawienie tarota każdemu, kto tylko się napatoczy, Jet i Droy zalecali się uporczywie do Levy… Na pozór wszyscy zachowywali się normalnie, jednak każdy w głębi duszy wiedział, że to nie to samo Fairy Tail co kiedyś.
Wśród osób znajdujących się w gildii byli także Gray z Juvią, którzy ze smętnymi minami siedzieli przy stole, wpatrując się w kufle z napitkami, które od dłuższego czasu usiłowali wypić.
– No więc… – usiłował zacząć rozmowę brunet, wciąż nie odrywając wzroku od napoju.
– No więc…? – zacytowała go z nutką zdziwienia w głosie, przenosząc swoje przeszywające spojrzenie na Fullbustera. Chłopak nigdy nie był zbyt chętny do rozmów, a po utracie magii komunikacja z nim stała się jeszcze trudniejsza.
– Piękną dziś pogodę mamy, no nie? – speszył się lekko, jednak w jego oczach można było dostrzec nikłą iskrę radości, na co Juvia zareagowała odruchowo uroczym uśmiechem.
– Oczywiste, że Paniczowi się podoba, w końcu nareszcie nastały chłodniejsze dni… Nic dziwnego, w końcu jest Panicz Magiem Lo… – zakryła sobie usta, zdając sobie sprawę z gafy, którą właśnie popełniła, w dodatku w stosunku do osoby, którą kocha bardziej niż wszystko inne.
– Magiem, co? – jego ton głosu się ocieplił, jednak iskierka, którą wcześniej zobaczyła Juvia, zniknęła. Półnagi brunet odchylił swą głowę do tyłu, dostrzegając odwróconą do góry nogami pustą tablicę zleceń, niegdyś wypchaną po brzegi zadaniami, których członkowie gildii z ochotą się podejmowali… poza Nabem, oczywiście.
– Juvia przeprasza… – odetkała sobie usta, jednak pozostawiła twarz nadal w zasięgu dłoni, na wypadek gdyby znów chciała palnąć jakąś głupotę.
– Nic się nie stało – wstał. – Będziemy musieli się do tego prędzej czy później przyzwyczaić – wymusił na sobie nieco sztuczny uśmiech, choć intencje miał dobre; nie chciał, by jego droga przyjaciółka przejmowała się taką błahostką. Mniejsza, że zalążek problemu wcale błahostką nie był. – Chyba spasuję na dziś – zaczął iść w kierunku drzwi wejściowych gildii i machnął ręką na pożegnanie.
Wodna kobieta, choć nieco zamroczona, odruchowo zerwała się z ławki i za swym towarzyszem wybiegła z gildii. Długo nie musiała go szukać, gdyż niemalże od razu dostrzegła go z papierosem w dłoni i dymem wylatującym z jego ust.
– Paniczu Grayu?! – krzyknęła zszokowana. – To Panicz pali?! – szczęka jej opadła.
– Kiedyś paliłem – zaciągnął się. – Potem rzuciłem – wypuścił dym nozdrzami. – I znów zacząłem – dokończył wreszcie, rzucając niedopałek na ziemię i zdeptując go butem.
– Juvia nie wiedziała… – posmutniała.
– Juvia jeszcze wielu rzeczy nie wie – ponownie się uśmiechnął, jednak tym razem zdawał się zrobić to naturalnie. Dziewczyna wzbudzała w nim różne uczucia, których Fullbuster nigdy nie potrafił jednoznacznie określić. Raz myślał o niej jak o wariatce, która się do niego przyczepiła jak rzep, a kolejnym razem jak o uroczym stworzonku, do którego strasznie się przywiązał.
– Panicz jest zły na Juvię? – jej oczka się przeszkliły i przybrała tę swoją słodziutką formę, do której brunet miał słabość. Mimo tego jednak trzymał cały czas uczucia w ryzach i zachowywał w stosunku do niebieskowłosej bezpieczny dystans.
– Nie, nie jestem zły – pogłaskał ją po głowie. Dziewczyna momentalnie rozpromieniała, jak zwykle zresztą, gdy ukochany poświęcił jej należytą uwagę.
– Paaniczuuuu Grayuuuu! – uwiesiła mu się na szyi, klejąc się niemiłosiernie.
– Co za kobieta… – pomyślał brunet z irytacją, choć jego zarumienione policzki wyrażały zupełnie co innego…
– Cholera by to wzięła – wyraził swoje niezadowolenie niebieskowłosy mężczyzna, rzucając na biurko potężną księgę, z której pod wpływem uderzenia wydobył się kurz.
– Jellalu, nadal tu siedzisz? – do biblioteki weszła jego kompanka o śnieżnobiałej cerze i długich, hebanowych włosach, które ciągnęły się aż do końca jej skąpego ubrania, częściowo przykrytego przez ciemnoniebieski płaszcz typowy dla ich gildii, Crime Sorcière.
– Musi być jakieś rozwiązanie, by przywrócić magię – mówił nerwowo, przerzucając kartki książki.
– Chyba popadłeś w obsesję na tym punkcie – stwierdziła, zamykając mu przed nosem tomiszcze.
– Zostaw – otworzył je ponownie. – Nie możemy siedzieć z załamanymi rękami. Straciliśmy jeden z podstawowych elementów naszego życia, takich jak oddychanie, spanie czy jedzenie. Musi istnieć jakiś sposób, by go odzyskać – przewracał nerwowo strony księgi. – I to ja go znajdę.
– Zwariował… – westchnęła i wycofała się szybkim krokiem z pomieszczenia.
Jellal od kilku dni nie wychodził z biblioteki. Odzyskanie magii stało się dla niego priorytetem i poświęcał cały czas na przeglądanie starych zapisków oraz różnorakich ksiąg magicznych, ignorując przy tym inne swoje potrzeby. Gdyby nie Ultear i Meredy, zapuściłby tam dosłownie korzenie.
Jego mózg już pękał od nadmiaru informacji, które udało mu się zebrać. Było ich tak dużo, że przestały składać się w spójną całość. Jedyne słowa, które powtarzały się w jego myślach co chwilę to Human Voice, Extermination oraz Victim.
– Ludzki Głos, Eksterminacja oraz Ofiara… – powtarzał sobie na głos, błądząc wzrokiem po kilku otwartych księgach. Na ich kartach widniały informacje dotyczące nazw, które tak nurtowały niebieskowłosego.

Human Voice – gildia zrzeszająca ludzi nieposiadających żadnych zdolności magicznych; jedyna taka na tym świecie. Tożsamość ich mistrza jest nieznana. Zaczęła funkcjonować już wiele lat temu, jednak w roku X777 została prawnie rozwiązana.

– …i po czternastu latach ponownie zaczęła działać – dopowiedział Jellal, bazując na swojej prywatnej wiedzy.

Extermination – zakazana broń stworzona przez pewnego mrocznego maga, którego tożsamości nie ujawniła Rada Magii. Uznali ją oni za zbyt niebezpieczną, by ktokolwiek mógł ją dzierżyć, więc została zapieczętowana i ukryta w bezpiecznym miejscu. Do jej użycia potrzebne są odpowiednie ofiary.

– …jednak ktoś odkrył jej położenie i złamał pieczęć – opadł bezwiednie na oparcie krzesła. – Natomiast cenę za to zapłaciło Fairy Tail – zakończył swój monolog i zmrużył oczy. Jego zapał powoli opadał, mimo że odkrył już wiele nowych faktów. Szkoda tylko, że nie znalazł w tych księgach żadnego rozwiązania dla kryzysu, jaki nastał po odebraniu magom mocy.
Zmotywował się jednak myślą, że pozostało mu już tylko jedno pismo do przejrzenia. W końcu jak już zaczął, to nieprofesjonalnym byłoby przerwać badania tuż przed końcem. Sięgnął więc niechętnie po księgę i zaczął wertować, pomijając już przyswojone informacje na temat Human Voice oraz Extermination. Uwagę mężczyzny przykuły natomiast zapiski dotyczące magicznych przedmiotów zwanych Artefaktami. Zaczął je z uwagą zgłębiać, coraz bardziej przejęty swoim odkryciem. Po tylu dniach siedzenia w tej dziurze, nareszcie zrobił jakiś znaczący postęp, który być może odwróci ich los.
W pewnym momencie wytrzeszczył oczy i zerwał się gwałtownie z krzesła, przewracając je. Wgapiał się w czytaną stronicę, jakby nie wierzył w to, co widzi.

Artefakty mogą przywrócić straconą cząstkę siebie.

Czyżby nareszcie znalazł wyjście z tej tragicznej sytuacji?

Ja to mam coś z głową, żeby o trzeciej nad ranem wrzucać rozdział... Pisałam go na raty kilka dni, bo ciągle mnie coś od tego odciągało, jednak nareszcie skończyłam xD
Uchyliłam rąbek informacji na temat powodów utraty magii. W rozdziale 2. planuję to rozwinąć, ale ćśśśś, nic nie mówię...
No to... miłego dnia? xD
Ach, no i wybaczcie, że jest taki krótki, ale muszę się rozkręcić, wstępy nie są moją mocną stroną T_T

sobota, 19 grudnia 2015

Prolog

Magnolia, rok X791
Leżała. W tym samym domu, tym samym pokoju, tym samym łóżku. Szkoda, że reszta nie była taka jak kiedyś. Straciła ich. Najprawdopodobniej bezpowrotnie.
– Zimno... – wyszeptała. Całe jej ciało drżało, umysł był zaćmiony. Nie miała siły nawet ruszyć palcem. Oczy były bez wyrazu. Stała się żywym trupem. Dawna energia, która jej towarzyszyła, uleciała. Potrafiła tylko leżeć odłogiem w swoim łóżku, czekając na kres swych dni.
Stan ten trwał już siedem tygodni. Mimo że przyjaciele, którzy jej pozostali, starali się ją pocieszyć i na siłę ją pielęgnowali, i tak nie przynosiło to efektów. Sami nie czuli się najlepiej, choć wszyscy doskonale wiedzieli, że to ją najbardziej boli ta strata. Dziewczyna cały czas się staczała i zamykała na świat. Nawet już nie reagowała na słowa swych bliskich. Po prostu wszystko straciło dla niej sens; kontakty z ludźmi, dbanie o innych... ba, nawet o samą siebie.
Nagle usłyszała trzask drzwi. Ktoś wszedł do środka. Nie interesowało jej, kto to był, więc nie ruszyła się ani o milimetr.
– Lucy!  usłyszała dobrze znany jej głos. Należał on do Natsu, maga, dzięki któremu w ogóle trafiła do Fairy Tail.
Na wspomnienie tego wydarzenia z kącików jej oczu wypłynęły pojedyncze łzy. Za nią kolejne. I kolejne. I kolejne... Aż w końcu mnóstwo spływało po jej bladych policzkach. Zaczęła także szlochać. Natsu, usłyszawszy to, szybkim krokiem wparował do jej pokoju.
– Lucy... – powtórzył jej imię, tym razem z bezsilności. – Cholera, dlaczego nie włączyłaś sobie ogrzewania? Przecież jest zima! – podszedł do kaloryfera i ustawił go na maksymalną moc.
Odpowiedziała mu cisza. Jak zwykle zresztą. Wziął z szafy wełniany koc, który dostali kiedyś w nagrodę od miłej babuleńki, która poprosiła ich o naprawę usterki w jej domu. Siadłszy obok niej, otulił ją przykryciem.
– Lucy – wypowiedział jej imię po raz trzeci – wiem, że jest ci ciężko. Nam też. Ale musimy jakoś dalej żyć dla tych, którzy nam pozostali – tłumaczył, jednak nadal nie doczekał się żadnego odzewu ze strony blondynki. – Do cholery jasnej, Lucy! – krzyknął, pociągając ją za ramię. Ścisnął je mocno i patrzył dziewczynie głęboko w jej puste, czekoladowe oczy.
– PUŚĆ MNIE! – wydarła się najgłośniej, jak tylko potrafiła. Jej głos jednak był bardzo słaby, czego przyczyną było długie nieużywanie strun głosowych. Natsu, choć lekko zaskoczony, nadal mocno trzymał jej ramię.
– Nie mam zamiaru! Ocknij się wreszcie, to, co robisz, nie ma żadnego sensu! – przytłoczył ją potęgą swojego wrzasku.
– Sensu to nie ma życie bez magii, które chcesz, byśmy toczyli! – resztkami sił przekrzyczała go, wyszarpnęła swe ramię i wstała. – Straciliśmy magię, siłę napędową naszej egzystencji! Jak chcesz bez niej żyć?! Jak chcesz odnaleźć Igneela?! – darła się, jak najgłośniej mogła. – Przecież to było twoim głównym celem, czyż nie? Bez magii ci się to nie uda – spuściła z tonu.
– Może i nie odnajdę Igneela... ale jednym z moich głównych celów było bycie z przyjaciółmi – mówił spokojnie, mrużąc oczy.
– Szkoda, że część z nich umarła – powiedziała ozięble, ponownie opadając na łóżko.
– Ale ty żyjesz i zrozum, do cholery, że się o ciebie martwimy i chcielibyśmy, by nasze relacje wyglądały jak wcześniej – tłumaczył, stojąc nad nią.
– Na to nie ma szans – odrzuciła go. – A teraz wyjdź, chcę zostać sama – nakryła się od stóp do głów kocem.
Z chłopaka opadła wszelka nadzieja i siły. Zacisnął tylko pięści, przygryzł wargę i opuścił gniewnym krokiem jej mieszkanie. Przestał wierzyć, że jego przyjaciółka kiedykolwiek otrząśnie się ze straty Gwiezdnych Duchów, które przecież darzyła miłością. Ale toć nie tylko ona kogoś straciła. Wiele osób z gildii także odeszło, co przyniosło pozostałym ogromny ból, z którym wewnętrznie nie do końca sobie radzili. Jednak starali się być silni, przynajmniej po to, by nie dołować swoich towarzyszy. Nie wszyscy umarli i dla nich trzeba się starać – taki tok myślenia stosowali wszyscy w gildii, pominąwszy załamaną Lucy. Natsu, nie wiedząc, co począć, usiadł na ławce pod domem dziewczyny i gapił się w jej okna, jakoby liczył na jakiś cud.
W międzyczasie blondynka, o dziwo, zasnęła. Ostatnio miała z tym problemy. Jednak chyba wolałaby akurat teraz nie spać, zważywszy na to, o czym śniła... a mianowicie o swoich ukochanych Gwiezdnych Duchach, których już nigdy nie zobaczy...

Hej, hej! :)
Zapodaję krótki prolog ff, które mam nadzieję, że będę pisać jak najdłużej... Pozostałe, które próbowałam naskrobać, zazwyczaj szybko się kończyły, ale mam przeczucie, że teraz wyjdzie inaczej xDD.

Mam nadzieję, że pomysł przypadnie Wam do gustu, choć w prologu do końca jeszcze sytuacja się nie rozwinęła, wiadomo ;).
Momentami mam dziwną składnię, więc za wszelkie uszkodzenia wzroku przepraszam! T^T