czwartek, 28 stycznia 2016

Loki x Lucy – Zazdrość

Wreszcie nadszedł ten dzień. Dzień, w którym dla ośmiu osób zostanie otwarta ścieżka, która prowadzi prosto na firmament magów Fairy Tail. Jednak niestety, miejsce na podium jest tylko jedno. Pytanie – kto je zgarnie?
Z postronnych osób zwłaszcza ciekawiło to Lucy, która była jedną z osób z najkrótszym stażem w gildii. Mimo tego jednak Magini Gwiezdnych Duchów przeżyła już sporo przygód u boku drużyny Natsu oraz innych członków ich rodziny. Przepełniało ją to dumą i przeświadczeniem, iż jest doświadczoną wojowniczką.
Po cichu liczyła, że być może ktoś zechce ją na swego partnera. Lecz jej błędem był bierny stosunek do odbywających się dyskusji – była bardziej komentatorem niż uczestnikiem debaty dotyczącej wyboru partnerów.
Nim się spostrzegła, większość była już zajęta, a ona została przy stoliku sam na sam z Grayem. Wpatrywała się w niego swoimi czekoladowymi ślepiami ze znaczącą miną. Fullbuster skwitował to jedynie pytającym wyrazem twarzy. Heartfilia za to świdrowała go spojrzeniem, czekając na jego ruch. Ich mimiczna bitwa prawdopodobnie trwałaby jeszcze długo, jednak z transu wybił ich dobrze znany głos:
– Hej, kompania, co tak w ciszy siedzicie? – dłoń rudego mężczyzny spoczęła na ramieniu Lucy. Ta, zdziwiona, pisnęła i aż podskoczyła na krześle.
– Loki?! – zdziwiła się i odwróciła gwałtownie głowę w jego kierunku. – Co ty tutaj robisz?!
– Będę partnerem Graya w egzaminie – uśmiechnął się uroczo i usiadł na ławce naprzeciwko blondynki, obejmując Fullbustera po kumpelsku ramieniem. Mag Lodu przytaknął mu i dodał:
– Obiecaliśmy sobie już szmat czasu temu, że gdy któryś z nas się zakwalifikuje, drugi mu pomoże – objaśnił, unosząc lekko kąciki ust.
– Właśnie! – przyznał mu energicznie rację Loki.
– Bardziej chodziło mi o to, czemu zjawiłeś się tutaj bez mojej zgody – dziewczyna naburmuszyła się lekko i skrzyżowała ręce na piersi, chcąc zademonstrować typowego kobiecego focha.
– Właśnie, jeśli chodzi o to, Lucy… – zaczął lekko speszony przez Heartfilię. Podrapał się nerwowo po głowie i dokończył swoją wypowiedź: – Będę musiał zerwać nasz kontrakt  na ten czas. Wybacz.
– C… Co? Zerwać kontrakt…? – wydukała zszokowana dziewczyna. Nie wiedziała nawet, że da się coś takiego zrobić. Chociaż… to Loki, pewnie jak zwykle nieświadomie stąpa po kruchym lodzie.
– Tak, przez następne kilka dni nie będę walczył jako twój duch – tłumaczył. – Będę magiem Fairy Tail jak dawniej – rozpromienił się i zaczął błądzić wzrokiem po budynku gildii. Dopadła go straszna nostalgia. Mimo że w swojej gwiezdnej formie był naprawdę sobą, najpotężniejszym z zodiaków, Lwem Leo, to tęsknił za czasami, gdy był po prostu kobieciarzem Lokim.
Lucy natomiast wzdrygnęła. Nie wiedziała, jak zareagować na słowa przyjaciela. Niby doskonale wiedziała, że to tylko tymczasowe zawieszenie kontraktu, jednak w racjonalnym myśleniu o tym przeszkadzał jej kłujący ból w sercu. Chciała jak najszybciej się uspokoić, zebrać myśli i przestać tak się czuć.
Uznała, że najlepszym tymczasowym wyjściem dla niej z tej sytuacji będzie opuszczenie gildii. Jak pomyślała, tak zrobiła; ze spuszczoną głową wstała od stolika i szybkim krokiem zaczęła zmierzać ku drzwiom wyjściowym. W tle słyszała pokrzykiwania rudowłosego, by poczekała, jednak starała się nie zwracać na to uwagi. Jedyne, o czym teraz marzyła, to gorąca kąpiel w domowym zaciszu, nieskalana myślami o egzaminie…

***

Kilkanaście minut później dziewczyna znajdowała się już pod mieszkaniem. Dostęp do niego blokowały jej jednak drewniane drzwi. Chcąc dostać się jak najprędzej do środka, zaczęła nerwowo szukać w torebce kluczy. Ona jednak wydawała się bezdenna; im dłużej Lucy szukała, tym bardziej miała wrażenie, że w życiu ich nie znajdzie. Po dłuższej chwili gmerania w otchłani torby, usłyszała brzdęk. Momentalnie zlokalizowała jego źródło i nareszcie wyciągnęła srebrne klucze. Od razu włożyła je do zamka i po kilku sekundach była już w środku.
– W końcu… – szepnęła i rzuciła długo szukany przedmiot, będący jej zbawieniem, na szafkę nieopodal. Po chwili dołączyła do niego również różowa torebka.
Nie zastanawiając się długo, skierowała się do łazienki i zaczęła napuszczać sobie wody do wanny.
W celu przygotowania się do kąpieli, zdjęła z siebie różowy top, odsłaniając swoje piękne, nagie piersi. Następnie złapała za guzik spodenek; rozpiąwszy go, zajęła się zamkiem i po chwili szorty razem z majtkami leżały już na podłodze. Pozostało już tylko spiąć włosy, aby się nie zmoczyły. Stanęła więc przed lustrem i, wyśledziwszy wzrokiem leżącą na umywalce gumkę, pochwyciła ją w dłonie i starannie związała swoje blond kosmyki w kucyk.
Przyglądała się sobie w lustrze. Zauważyła nikły rumieniec, który utrzymywał jej się na twarzy od czasu, gdy zobaczyła dziś Lokiego w gildii. Mimo że była na niego zła o to, że będzie pomagał komuś innemu niż jej, to nie potrafiła w sobie zdusić tego żaru, który Duch rozpalał w jej sercu.
Czy ja… – pomyślała, dotknąwszy opuszkami palców prawej dłoni swojego lekko zaczerwienionego lica – …się zakochałam? – jej policzki nabrały wyraźniejszych, oznaczających zawstydzenie, kolorów. Szybko jednak potrząsnęła głową i wyrwała się z tego zarazem błogiego, jak i melancholijnego nastroju.

***

–  Przykro mi, Lucy. To pożegnanie – rozbrzmiał jego uwodzicielski głos.
– Pożegnanie…? Loki, o czym ty… – zaczęła blondynka z niedowierzaniem, jednak nie było jej dane skończyć, gdyż Duch jej przerwał:
– O tym, że już nie chcę, byś sprawowała nade mną pieczę.
– I… I gdzie... gdzie niby pójdziesz?! – jąkała się znacznie, nie dowierzając w słowa kochanego przyjaciela. Uderzyło to w nią jak laxusowy grom z jasnego nieba.
– Będę żył jak dawniej. Przy Grayu ponownie mogłem zasmakować, jak wygląda życie łowcy przygód, którym niegdyś byłem! – poddał się nieco wybujałej ekstazie.
– Ale… – po jej policzku popłynęła łza i poczęła cicho łkać.
– Ograniczasz mnie, Lucy – potraktował ją zimno i, nie zwracając uwagi na jej szloch, zaczął odchodzić. Dziewczyna próbowała go dogonić, lecz on cały czas się tylko oddalał i oddalał, i oddalał… Im szybciej biegła, tym bardziej miała wrażenie ogromnego dystansu między nimi. I właśnie wtedy rudowłosy zniknął, a Magini Gwiezdnych Duchów została sama w jednej, wielkiej, białej pustce z załzawioną twarzą, złotym kluczem w dłoni i złamanym sercem.

***

I w tym właśnie momencie obudziła się z przeraźliwym krzykiem, któremu towarzyszył plusk wody.
To… był sen? Zasnęłam w wannie? I… co się ze mną dzieje, do cholery? – w jej głowie kłębiło się mnóstwo pytań.
Wtem usłyszała pukanie do drzwi. Zaskoczona, wyskoczyła z wanny, owinęła się ręcznikiem i mokra popruła ku wejściu. Nie spoglądając nawet, kto to, otworzyła drzwi na oścież, a w nich ujrzała… Lokiego. Poczuła, jak jej serce zaczęło szybciej bić, a twarz oblała się uroczym rumieńcem. Nie było to spowodowane tylko ujrzeniem go, lecz także tym, iż stała przed nim prawie naga. W oczach chłopaka zobaczyła iskierkę, jednak to jej nie zdziwiło – nie dość, że był facetem, to jeszcze wręcz ubóstwiał kobiety. Niepewnie schowała się za drzwiami, a on jedynie się zdziwił, czego się właściwie wstydzi. Przekroczył pewnie próg jej mieszkania, ale, o dziwo, nie podszedł do blondynki, tylko stanął po drugiej stronie drzwi i się o nie oparł.
– Co ci się stało, Lucy? – padło z jego strony poważne pytanie. Problem w tym, że Heartfilia sama nie do końca znała na nie odpowiedź.
– Nic… – odparła zmieszana, zaciskając ręce na piersi.
– Przecież widzę. Nawet nie wrzeszczałaś, że jestem zboczony, gdy wszedłem – uśmiechnął się lekko pod nosem. Dziewczyna natomiast przygryzła wargę i usiadłszy pod drzwiami, skuliła się, nie wiedząc, co powiedzieć.
Chłopak nie miał już pomysłu, jak sprowokować swoją Panią do zwierzeń. Odgadnięcie, iż coś ją gryzie, nie było trudne, jednak przekonanie jej do mówienia o tym już tak. Westchnął więc z bezsilności, przykucnął przy niej i błagalnym tonem powiedział:
– Lucy, wiesz przecież, że możesz mi zaufać…
– Jestem… zazdrosna… – wyszeptała, nareszcie się przełamując i zerkając kątem oka na rudowłosego, któremu na twarzy wymalowało się zdziwienie.
– Zazdrosna? O co? – dociekał.
– No bo… chcesz zawiesić ze mną kontrakt, pomagać Grayowi… – wymieniała – …a powinieneś być przy mnie – spąsowiała, w końcu zrzucając ciężar ze swego serca. Loki zaśmiał się:
– Oj, Lucy… głuptas z ciebie – pogłaskał ją po głowie. – Przecież mimo wszystko jestem twoim i tylko twoim Duchem – uśmiechnął się szeroko.
– Ale boję się, że mnie kiedyś zostawisz… w końcu jestem taka słaba – zwierzała się, uciekając od niego wzrokiem.
– Ech, co ja z tobą mam… – pochylił się nad nią i złączył ich usta w delikatnym pocałunku. Dziewczyna, choć niepewnie, oddała go i oplotła rękoma jego szyję.
– Loki… – szepnęła, gdy ich wargi się rozłączyły.
– Teraz nasz kontrakt jest przypieczętowany… i będzie trwał na wieczność – zmrużył oczy rozpromieniony.
– Tak! – przytaknęła mu przez łzy szczęścia.

***

I tak oto zazdrość, mimo niosących ze sobą negatywnych uczuć, wywołała piękną i długą miłość dwojga osób złączonych złotą nicią przeznaczenia.


***

No, nareszcie skończyłam tego one-shota >< 

Był on na zamówienie Samanthy, którą przy okazji serdecznie pozdrawiam i życzę powodzenia na jutrzejszej ważnej prezentacji, która ją czeka. Jak z niej wrócisz, to będzie Cię czekał gotowy szocik :) 

Nie ukrywam, że wolno go pisałam, gdyż Loki to dla mnie ciężki orzech do zgryzienia, sama nie wiem czemu. No, wyszło takie coś i mam nadzieję, że Wam się spodoba; jest to trochę inne spojrzenie na sytuację wyboru partnerów przed egzaminem na Maga Klasy S ^^ 

Tak generalnie mam zaplanowane, że będę wrzucać raz na miesiąc rozdział i jakiś one-shot. Może to jeszcze ulec zmianie – wszystko zależy od weny, ale wydaje mi się, że taka częstotliwość się utrzyma. 

A, i na marginesie, teraz zajmę się rozdziałem trzecim i mam nadzieję, że na początku lutego się pojawi.

Tyle ode mnie :) Pozdrawiam!

czwartek, 7 stycznia 2016

Rozdział 2 – Trunek

Życie niektórych pozornie się nie zmieniło.
Przykładem takiej osoby była pewna dziewczyna z emblematem gildii Fairy Tail na podbrzuszu. Obudziła się naga w swoim pięknym, rozległym łożu… stop, poprawka – w swoim ledwo stojącym łóżku z wygniecioną pościelą. Przeciągnąwszy się mozolnie, przetarła swoje zaspane oczy i zerknęła na szafkę nocną nieopodal swojego barłogu. Stały na niej dwie rzeczy, które interesowały brązowowłosą – butelka wódki i szklanka z wodą. Nie zastanawiając się długo, sięgnęła po trunek. Wypiwszy go w mgnieniu oka, zerwała się z łóżka i szybko nałożyła na siebie koszulę, zapinając ją starannie na wszystkie guziki.
Jak to miała w zwyczaju, piła całą noc. Najpierw w gildii, a potem, gdy już ją nareszcie z niej wypchnęli, zadowalała się swoimi ukochanymi alkoholami w domu. Gdy po kilkunastu butelkach napitków była już lekko wstawiona, wyskoczyła z ubrań, opadła na łóżko i momentalnie zasnęła. Czyli dzień jak co dzień u Cany.
Nie miała także jak zwykle oporów przed piciem z samego rana. Łoiła wódę zawodowo, kręcąc się po mieszkaniu i bełkocząc pod nosem jakieś pierdoły, które szkoda rozszyfrowywać.
Wtem usłyszała pukanie do drzwi. Była zaskoczona, gdyż rzadko ktokolwiek przychodził do jej domu. Oszołomiona, z flaszką w dłoni, prędko podeszła do wejścia i otworzyła je gwałtownie. Zupełnie nie spodziewała się osoby, którą tam zastała.
– T-Tata…?! – wytrzeszczyła oczy. – Co ty tutaj robisz?!
– Hej, Cano! – objął ją ramieniem. – Nie cieszysz się na widok staruszka? – mężczyzna się uśmiechnął i zaczął z uwagą wpatrywać w twarz córki. Na pierwszy rzut oka widać było jej zaawansowane upojenie alkoholowe, jednak doskonale znał jej nieprawdopodobną tolerancję alkoholu, więc nawet na to nie zareagował.
– Tak, tak, cieszę się, ale… – odepchnęła go lekko. – CO TY TU ROBISZ? – powtórzyła głośno pytanie i wyrzuciła pustą butelkę po wódce gdzieś za siebie, nie zważając na to, że jej działanie spowodowało pęknięcie szkła.
– Córeczki już odwiedzić nie można? – żartował.
– Ech, wejdź… – rozwarła szerzej drzwi i wykonała zapraszający gest ręki, choć nie była zadowolona z tej niespodziewanej wizyty Gildartsa. Mężczyzna żwawym krokiem wkroczył w jej skromne progi, rozglądając się dookoła. Zabawne, bo mimo bycia jej ojcem… nie był nigdy w jej mieszkaniu.
– Sprzątasz ty tu czasem? – zwalił z fotela jej ubrania, po czym się w nim rozsiadł, jakby był u siebie.
– Przyszedłeś tylko po to, by wytykać mi błędy? – rozdrażniła się brązowowłosa. W sumie wszystko ją ostatnio potrafiło wkurzyć.
– Nie, nie dlatego wróciłem – spoważniał. – Nie mogę używać magii od jakichś mniej więcej dwóch miesięcy – skrzyżował ręce na piersi.
– No łał, Ishgar odkryłeś, wiesz – rzuciła sarkazmem.
– Cana, co się, do cholery, z tobą stało?! – uniósł się. – Wcześniej nie byłaś aż taka wyszczekana!
– Ech… Łazisz po świecie i potem nic nie wiesz – wzruszyła ramionami, w ogóle nie zwracając uwagi na swój ton w stosunku do ojca. – Siedem tygodni temu nie tylko ty straciłeś moc… Stracili ją wszyscy – przedstawiła mu zarys sytuacji.
Gildarts zaniemówił. Nie mógł uwierzyć w słowa córki. Jakim cudem magów opuściła moc? Już to było dla niego dosyć szokującą informacją, jednak jeszcze wtedy nie zdawał sobie sprawy, jaka prawda jest brutalna.
– Jakim cudem? – wydukał w końcu, stanąwszy naprzeciwko Cany. Przybrał poważny wyraz twarzy jak nigdy wcześniej i wpatrywał się w oblicze dziewczyny. Ona natomiast, lekko skrępowana, odwróciła głowę w drugą stronę.
– Dobrze, dobrze, spokojnie, opowiem ci… – klapnęła na łóżko. – To był dzień jak co dzień w gildii. Wszyscy zajmowaliśmy się swoimi sprawami – zaczęła spokojnie opowieść. – Nagle do budynku wkroczyli jacyś ludzie z jednakowymi emblematami, stąd wywnioskowaliśmy, że również mogą być członkami jakiejś gildii, jednak nieznanej nam. Mężczyzna, która stała na ich czele, trzymał coś na kształt ogromnego miecza… – szukała w myślach szczegółów wydarzenia. – Nim zdążyliśmy coś powiedzieć, jeden z nich wysypał ze swojej sakwy jakiś proszek, który szybko się rozprzestrzenił. Wszyscy padliśmy na podłogę jak muchy i straciliśmy przytomność. Część z nas po pewnym czasie się ocknęła, lecz niektórzy nie… – spuściła wzrok, chcąc zakryć włosami swoje lekko załzawione oczy. – Umarli – po jej policzku pociekła łza, jednak dziewczyna szybko ją otarła i spojrzała na ojca. – Potem próbowaliśmy użyć magii, jednak… nic się nie działo. Nikt z nas tak naprawdę nie wie, kim byli ci ludzie i co zrobili… – zacisnęła pięści. – Jedyne, co po nich zostało, to liścik na stole – skończyła, patrząc na Gildartsa z miną wyrażającą "coś jeszcze chcesz wiedzieć?"
– Przerażające… – opadł na fotel. – Więc… kto odszedł? – spytał delikatnie. Wiedział, że to niezwykle trudny i bolesny temat, jednak oczywistym było, że chciał wiedzieć, kogo już nigdy więcej nie ujrzy w progach gildii.
– Strasznie dużo osób – wstała z łóżka i zaczęła chodzić w kółko po pokoju. – Między innymi Lisanna, Macao z synem, Wakaba… Mała Asuka straciła rodziców… – starała trzymać uczucia w ryzach, jednak na samą myśl o tych osobach chciało jej się wyć. Mimo że nie byli oni jej najbliższymi przyjaciółmi, strata każdego z osobna ją bolała. Byli w końcu częścią jednej, wielkiej rodziny. Nie pomagały jej nawet mocne trunki, które zazwyczaj odpędzały od niej czarne chmury i odprężały umysł.
Gildarts natomiast schował twarz w dłoniach. Nie wiedział, jak zareagować na takie nagłe i straszne wieści. W życiu nie spodziewał się, że taka tragedia dotknie akurat Fairy Tail. Zastanawiało go jeszcze, dlaczego cały kontynent stracił magię, skoro takie wydarzenie miało miejsce tylko w ich gildii.
Wszystko stało pod znakiem zapytania. Nie wiedzieli nic, i to ich najbardziej frustrowało. Brakowało im tych najważniejszych elementów układanki – tego, kim byli napastnicy, dlaczego zamordowali tylu członków ich gildii i jakim cudem sprawili, że moc opuściła ciała magów.
Mężczyzna, nie potrafiąc wymyślić niczego lepszego, podszedł do córki i ją objął. Dziewczyna wtuliła się w ciepłe ramiona ojca, lekko popłakując. Z kieszonki koszuli wypadła jej mała karteczka, na której widniała notka od ich agresorów.

W końcu się na coś przydaliście, Fairy Tail.
Natsu, mimo zimnego zachowania swojej kompanki, nie zamierzał rezygnować. Chciał walczyć o ich relację; nie mógł przecież stracić już żadnej ważnej dla niego osoby, a zwłaszcza tak ważnej jak Lucy!
Zmierzał właśnie ku jej domu z nowym, świetnym, przynajmniej jego zdaniem, planem. Wydedukował, że to, co zrobi, na pewno ruszy dziewczynę. Nie zdawał sobie co prawda sprawy z tego, jakie skutki będzie miał jego czyn, no ale przecież musi spróbować wszystkiego, byleby jego stara, dobra przyjaciółka wróciła, prawda? Liczył na to, że tym przełamie jej bariery i ponownie się otworzy zarówno na niego, jak i na resztę.
Rozmyślając tak o dziewczynie, dotarł w końcu pod drzwi jej domu. Podwędził ostatnio Lucy klucze, więc bezproblemowo dostał się do środka. Zastał ją jak zwykle śpiącą w łóżku. Usiadł po cichutku na krześle nieopodal i wpatrywał się w słodką buźkę blondynki. Jej usta były lekko rozwarte i mógł usłyszeć ciche, miarowe oddechy. Wyglądała tak niewinnie… niczym anioł. Dragneel jednak potrząsnął energicznie głową, by się ogarnąć – musiał przecież powoli przystąpić do realizacji swojego genialnego planu!
– LUCYYYYYYYYY, POBUDKAAAAAAAAAAAAAAA! – wydarł się w niebogłosy z diabolicznym uśmieszkiem. Dziewczyna, nie dość, że się obudziła, to jeszcze tak wystraszyła, że wydała z siebie przeraźliwie głośny pisk, przechodząc do pozycji siedzącej.
– CO TY ROBISZ, DO CHOLERY?! – uniosła się, niesamowicie zdenerwowana na chłopaka.
– No budzę cię – wyszczerzył się typowo dla Natsu, uwalając się na łóżko obok niej. Heartfilia westchnęła i oparła się o ścianę. Zapadła krępująca, zwłaszcza dla blondynki, cisza.
– Dziwi mnie to, że nadal do mnie przychodzisz – stwierdziła po kilku minutach, wgapiając się w sufit.
– Hę? – zdziwił się. – Powód jest chyba oczywisty – przybliżył się do niej. Jego twarz znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od Lucy. – Bo mi na tobie zależy – dziewczyna się znacząco zarumieniła, mimo że nie przyjęła tego jako gest romantyczny. Uznawała ich relację za czysto przyjacielską. Nie dopuszczała w życiu do siebie myśli, że to, co ich łączy, może stać się głębsze. Jednak mimo wątpliwości, nie odsunęła się od chłopaka, tylko dała mu się przytłoczyć.
– Natsu, ja… – zaczęła, jednak były Zabójca Smoków nie dał jej skończyć. Skutecznie ją uciszył, wpijając się namiętnie w jej delikatne usta. Choć blondynka była zaskoczona, nie protestowała i zaangażowała się w pocałunek.
On łapczywie zwiedzał językiem jej jamę ustną, ona próbowała przejąć kontrolę. Była to bitwa, która toczyła się pomiędzy nim a nią. Heartfilia czuła, jak Dragneel pewnymi ruchami muska jej podniebienie. Próbowała spowodować przeniesienie akcji do jego ust, jednak nieskutecznie. Po chwili już nawet przestała z tym walczyć, po prostu poddała się pieszczotom różowowłosego.
Musieli jednak przerwać swój pasjonujący taniec języków, gdyż zaczęło im powoli brakować powietrza. Rozłączyli swoje wargi i obydwoje wzięli głęboki wdech. Dyszeli w równym tempie, stykając się nosami.
– Mission completed… – powiedział rozpromieniony Natsu. Lucy nawet nie dociekała, o co mu chodziło; bardziej była skupiona na ustabilizowaniu oddechu.
W międzyczasie Salamander wyjął ze swojego plecaka butelkę trunku.
– To co, może strzelimy sobie kielicha? – spytał jak gdyby nigdy nic. Blondynkę lekko to zirytowało, ale szczerze powiedziawszy, wolała zapomnieć o tym pocałunku. Przecież Natsu był tylko przyjacielem i nikim więcej… tak przynajmniej sobie wmawiała, jednak jej serce biło jak szalone.
– A daj… – odpowiedziała z nutką niechęci w głosie. – Alkohol dobry na wszystko, co? – uśmiechnęła się lekko po wielu tygodniach rozpaczy. Choć było to nikłe, jej towarzysz poczuł ogromną ulgę i odwzajemnił z radością jej uśmiech.
Erza właśnie wkroczyła do gildii. Zastał ją dosyć niecodzienny widok – wszyscy stali i wgapiali się w tablicę zleceń. Nie zastanawiając się, czerwonowłosa przebiła się przez tłum, i zerwała jedną, jedyną kartkę, która wisiała na obiekcie zainteresowania.

Magowie Fairy Tail!

Jeszcze nie wszystko stracone. Możemy przywrócić magię. Nie chcę jednak wszystkiego pisać listownie, przez wzgląd na obawę przechwycenia korespondencji. Spotkajmy się, proszę, dziś wieczorem w bibliotece na obrzeżach Magnolii.
Jellal

– Jellal…? – ścisnęła kartkę zszokowana Scarlet. Długo nie otrzymywała od niego żadnych wieści, a tu proszę.
– Cholera, nie mógł skurczybyk sam przyleźć? – wkurzył się Gajeel, jednak został przez resztę zignorowany.
– Szybko, zawiadomcie pozostałych członków gildii, by prędko się tu stawili – wydała reszcie komendę. – Jeśli Jellal mówi, że nie wszystko stracone, to z pewnością ma jakiś dobry plan – cała gildia, choć niepewnie, przytaknęła jej.
 Nareszcie zatliło się światełko w tunelu dla świata magii. Miejmy nadzieję, że nie zgaśnie zbyt prędko…

Myśl sobie na początku zakładania bloga - ok, będę wrzucać w miarę regularnie rozdziały, tak raz w miesiącu - wstawiaj teraz po tygodniu x.x

Bardzo serdecznie dziękuję za komentarze pod prologiem i pierwszym rozdziałem, daliście mi kopa i wenę, jak widać ^^

Tylko szkoda, że jak na złość, dopadała mnie akurat dopiero, gdy już szykowałam się spać albo miałam się nauczyć na poprawkę z chemii...

P.S. - KLIK